MOJA KOFANA ANGLIA czyli TAŃCZĄCY Z JABŁKAMI
Od 1 września jestem znowu w Anglii. Po dwóch tygodniach przyjechał Dawid, mój syn. Teraz zostaliśmy tu we dwójkę. Edek, Romek i Asia z którymi przyjechałem, odjechali 4 października. Edek musiał pędzić na studia, a im się odechciało więc wyjachali razem. Mnie było szkoda wracać skoro jeszcze zostało kasy do zebrania. W sumie można było jeszcze zarobić , zostać jeszcze dłużej, jednak nie chciałem ze względu na osoby z jakimi przyszło mi na koniec w pracy asocjować.
Ale czy wszystko musi być po kolei? Zacznę me opowieści od środka.
W zimie napisałem opowiadanko “Moja szalona Anglia”, o moim pierwszym dziwnym w sumie, bo niespodziewanym i nagłym przyjeździe i pobycie tutaj. Teraz w wolnych chwilach skoro mam sprzęt do tego, czemu moim grafomańskim tendencjom nie dać upustu? Więc piszę w wolnych chwilach po pracy w wygodnym pokoiku tu w Anglii.
2007-10-20. Sobota
Wreszcie mam laptopka. Siedzę na stacji kolejowej w Dover i czekamy z Dawidem na pociąg. Laptopka w końcu wybrał mi na ebayu Edek, chwała mu za to (i za to, że dzięki niemu a może bardziej jego żonie -czyli mojej byłej żonie?- jeżdżę do Anglii). I skoro mamy z Dawidem wolne pojechaliśmy wpierw do Canterbury a potem do Dover po laptopka, na zakupy, i turystycznie.
Dawid przeciąga się z nudów czekając na pociąg .Zadziwiają mnie te pociągi, szybkie i cichobieżne. Dociekam jakim prądem są napędzane skoro szyna z “fazą” jest na ziemi, nie wysoko na drutach jak w Polsce.
Dawid się uparł wejść na górę na zamek, ten tam w głębi, w oddali
W końcu doszliśmy
To ja
Z góry normalka – piękne widoczki
Bywaliśmy też w Cantenbery samochodem Edka. Piękne miasto, dużo malowniczych zabytków i sklepów.
I na kolorowych pełnych ludzi ulicach niesamowitości takie jak ten pan Występy całkiem niezłych grajków, ministraganików, itp.
2007-10-21. Niedziela.
Dzis wczesnie rano wyruszylismy na bootwair, taki pchli targ. Wpierw zdziwko, na stacji pociagi odwołane. Wydedukowalismy, że podstawiaja autobusy. Więc z opóźnieniem dotarliśmy na miejsce i totalne zdziwko bo bootwair odwołany. Podobno na okres zimowy gdzieś jest przenoszone. Więc połazilismy po Sitingborne po sklepach dokupując to i tamto i z powrotem.
W Teynham z radościa zobaczylismy, że dziadek (tak nazywamy pracodawcę) zostawił nam klucze z karawanu, wiec od razu zaczęlismy przeprowadzkę. Teraz każdy ma swoj pokoik i jest zajebiscie.
Udało mi się w angielskiej wersji Windowsa ustawić polskie znaki więc swobodnie sobie popisuję po polskiemu ;). Kupiłem kartę wi-fi w dobrej cenie. Teraz jeśli podejdę do domków w Teynham złapię net. Tak robiliśmy z Edkiem. Jeździliśmy powoli szukając sieci i potem w autku swobodnie surfowaliśmy. Tak na “krzywy ryj” wbijaliśmy się komuś kto nie zabezpieczył. Żałuję, że nie kupiłem jakiegoś auta zanim Edek pojechał do domu, bo bez autka źle. Czy opłaca się tu kupować auto i wieźć do polandu? Tanie jak przysłowiowy barszcz. Ubezpieczenia jednak drogie. Kochane urzędaski w poland widzą jednak zagrożenie jeśli jak kiedyś mieliby rejestrować w polsce auta z kierownicą po prawej. Urzędasy angielskie jednak nie widzą zagrożenia i rejestrują w Anglii auta z kierownicą po każdej stronie. Widać lobbyści w polskim sejmie skuteczniej przemawiają do kieszeni ustawodawców. Dbając o sensownie brzmiącą argumentację jaka przekonuje lemingów, że to dla dobra społeczeństwa.
W poprzednią niedzielę po bootwair'ze w Rainham pojechałem do Chatham po gitarę jaką Edek wylicytował na ebayu. Fajne miastko. Kiepskie fotki, bo jakiś taki telefonik kupiłem i nie znam się.
W Pentagonie pstryknąłem się w lustrze
Rok temu kiedy dnie i noce spędzałem na tych wzgórzach – zbierając tam czereśnie i śpiąc w samochodzie. Myślałem, że to nie moje miejsce, nie moje niebo. Jak najszybciej pragnąłem zarobić i wracać do Polski. Teraz kiedy np. jeżdżąc rowerkiem po znajomych już i nowo poznawanych okolicach, czułem się u siebie. Anglia to wspaniały kraj. Podobają mi się anglicy, są normalniejsi niż polacy, fajniejsi, chyba uczciwsi. Spokojniejsi, nie tak sflustrowani, agresywni i aroganccy, jak ludki w polsce. Zadziwia ich uprzejmość. Są mili. Bynajmniej tu i dla mnie.
Czy w Polsce kto widział, by kierowca wnosił pasażerom bagaż do autobusu? Tak sam od siebie, ze szczerej chęci nie nakazu. Gdziekolwiek pytam o coś kogoś z serwisu z niezwykłą chęcią starają się służyć pomocą. Byle kolejarz, pracownik sklepu, itp. jakby tylko czekali kiedy wreszcie mogą komuś usłużyć, pomóc. Robią to szczerze i z satysfakcją, nie od niechcenia. To niezwykłe. W Polsce byle tramwajarz to nadęty bufon z łaską albo niechęcią jakby kosztowało go to ogrom wysiłku, jeśli już, sprzeda ci bilet, albo udzieli odpowiedzi. A jak udzieli odpowiedzi na pytanie to tak jakby wielki pan uczynił wielką łaskę. Być może poziom wewnętrznego usatysfakcjonowania tak sprawia. Polak na litr paliwa pracuje godzinę. To się przekłada na standard i jakość życia, a więc satysfakcję i stosunek do innych. Ale nie ma nic złego co by na dobre nie wyszło. To, że tak wielu Polaków wyjechało “za chlebem” i tuła się jak ja po świecie ma swoje dobre strony. Szkoda tylko, że jak zamożni Niemcy nie tułamy się turystycznie. Polacy stali się parobkami europy.
Polacy też w Polsce robią się bardziej europejscy niż europa, byle zakompleksiony wsiór nagle teraz w polsce robi się światowy. Polacy też mają jakiś kompleks z tym ładnym ubieraniem się. Anglicy/Angielki często wyglądają jakby nie mieli luster i nikomu to nie przeszkadza. Może bardziej ważne dla nich jest to co się nosi w sobie niż na sobie? Mnie się strasznie podobają tak zwyczajnie luźno i byle jak poubierane angole. W ich twarzach jest taka naturalność, spokój, luz. Angielki chyba nie muszą się pokazać tak jak polki w obawie – “bo co ktoś o mnie pomyśli”. Nie przesadzają z makijażem. Są normalne, po prostu naturalne. Może mają więcej wiary w siebie? Znają swoją wartość? I nie muszą jej tak wyrażać, eksponować na zewnątrz.
Na wsiach też tu jeżdżą traktory i auta tak zdezelowane i stare, że w Polsce to ewenement. I jeżdżą bezpiecznie choć szybko, mimo, że drogi zadziwiająco wąskie. Faktem jest, że doskonale oznaczone i nie tak dziurawe jak w Polsce.
W Polsce panikują tak z falistymi azbestowymi dachami, tu na każdym kroku, na każdej farmie takie dachy i ściany
A porządni anglicy pomieszkują np. w takich “slamsach” (jak mawiają drobnomieszczańskie snoby w mojej rodzinnej wsi z miejskimi prawami, na osiedla o starszej zabudowie).
No ale w Anglii, same stare małe. A te nowe to też wyglądają jak stare :). Budowane są na taką samą modłę – smętne cegiełki i standardowa architektura. Brakuje mi tu europejskiej “exstrawagancji”, czyli po prostu różnorodności w zabudowie. Ten blok na zdjęciu i tak jest ewenementem, bo taki kolorowy.
Zaskakuje nieraz bylejakość, a raczej swoista oryginalność, “swojskość” w sklepach, biznesie na jaką w polsce nie pozwoli sobie teraz byle wiejski sklepik. Nie przywiązują tak wagi do formy, choć przyznać trzeba, że w towarach i pracy kładą nacisk na jakość. Dla Polaków ważniejsze chyba jest “opakowanie niż treść”. Np. tu nikogo nie zraża taka reklama myjni samochodowej:
W polsce wystroje, gabinetów, biur, sklepów muszą być przesadnie nowoczesne, eleganckie, na pokaz. Tu są swojskie, ciepłe, widać w nich własną rękę właściciela. Niektóre aranżowane są tak swojsko jak prywatny lokal.
A to jest restauracja w Faversham. Po prostu barak z desek. Ale wewnątrz zajebiście. Faversham to specyficzne miasto. Niesamowita stara zabudowa. Kiedy rok temu urwałem się je pozwiedzać, czułem się jak w bajce, takie malutkie drewniane, gliniane, ceglane śmieszne domki wszędzie.
Dawid na tle malowniczej uliczki Faversham
Zadziwiają takie sklepiki z badziewiem. Mnie dziwiło jak się może opłacać handlować starymi zabawkami i zupełnie niepotrzbnymi używanymi śmieciami. No ale to dobra inicjatywa, rząd dotuje i ludzie mają pracę.
Często towar wystawiony jest poza sklep i nikt go nie pilnuje bo nikt nie kradnie tak jak w Polsce.
Ja z rowerem na tle prześlicznego zabytkowego ratusza. Ino coś z ostrością nie teges :/
A to wcale nie skansen ani kurna staropolska chata to elegancki dom z nowym dachem ze słomy według nowej technologi.
Dziadki to jeżdżą tam często takimi elektrycznymi “rikszami”oplandekowanymi kiedy pada deszcz
...idą po Dawida ?... :-0 (ci dwaj w śmiesznych czapach ;))
Odkąd Edek pojechał do Polski, do Faversham jeździliśmy rowerami. Na tym parkingu, przy warsztacie, w parku, rok temu spędziliśmy wiele dni. Są tam ruiny, jakichś warsztatów, manufaktur, kopalni... ? wuj wie co ;). Muzeum.
W tym jeziorku rok temu kąpaliśmy się rano i wieczorem i robiliśmy przepierki mieszkając w samochodzie
Oczywiście nie było to takie proste, bo jest tam zakaz kąpieli i kiedyś z rana wchodzę do wody a tu z krzaków krzyk wędkarza, że mu ryby szokuję. Pozatym przyjeżdżają tam psiarze od wczesnego rana, bo w mieście psa wypuszczać nie wolno i kupki trzeba po nim zbierać.
Łabędzie jakie karmiliśmy są chyba te same, może poznały mnie bo szybko przypłynęły wybiegając za mną ;), musiałem uciekać.
Czasami też w wolne dni wybieraliśmy się do Sitingborne, nawet stopem. Na farmę po jabłka często przyjeżdżają ciężarówkami Polacy. Oczywiście pracujący tam. Chwalą sobie, krótkie trasy, uczciwe godziny bez pośpiechu i dobra stawka. Nie to co na tirach w Polsce.
Niestety pogoda nie dopisała jak widac po minie Dawida.
I mojej
Na rowerowym spacerku natknąłem się też na powalone w centrum miejscowości Teynham drzewo robiące za ławkę, bo na nim sobie ludzie siadają. I leży tam sobie 10 lat jak wynika z jego struktury i tabliczki na nim Kiedy sfotografowałem to drzewo po chodniku skakał sobie beztrosko ptaszek. Stałem i patrzyłem na niego. Dziwny był to ptaszek, wogóle się nie bał. Wyszło, że to źle, bo pokickał na jezdnię i śmignęło auto. Ptaszek usiłował uciec ze złamaną nóżką i skrzydełkiem ale szans mu nie dała opona następnego pędzącego auta. Smutne to było. Ale cóż mogłem zrobić :(. Jakby nie było śmiertelny wypadek. (Ptak tez człowiek... znaczy dusza). To ten bidulek Tyle dobrze, że się nie męczył długo.
2007-10-26 Piątek
Tak wyglądam w tej chwili po pracy. Blado co? ;)
Cały tydzień był przerąbany. Pracowaliśmy u Mansfielda (potentat sadoowocowy). Rano wredny pepik zawoził nas, żadając za 3km 4funy, mimo, że po drodze mu było, bo też przecież jedzie tam do pracy. Na prośbę, by podjechał pod sklep, bo Dawid chciał chleb kupić oznajmił niegrzecznie, że już 4 razy byli dziś w sklepie. Skurwiały kokot. Co mnie obchodzi ile on razy był w sklepie? Żąda takiego haraczu to mógłby poświęcić minutę więcej i te 100 - 200 metrów podjechac po drodze. Do tego każe nam obuwie zmieniać jak wsiadamy do jego “limuzyny”. Najlepszy numer wyciął w pierwszy dzień. Poszedł do Żeni, superwajzorki (coś jak majster, brygadzista) aby zamienić nas. Zobaczył, że z tamtymi nie zarobi. I Żenia poprosiła nas z Dawidem byśmy przeszli do duetu jak się potem okazało leni śmierdzących. W ten sposób Filip zyskał 15 funtów, bo o tyle uzbierali więcej, my mniej, dzięki tamtej dwójce. Zbieraliśmy na tych leni i nie potrafiliśmy wyciągnąc więcej. Więc na kombinacjach Filipa straciliśmy. Na koniec Filip zbluzgał, powyzywał od gówniarzy tych z którymi pracował i pokłócił się z superwajzorem, mężem Żeni. Potem gęsto się tłumaczył przed menagerem i w efekcie jeździli na inne pole potem. Przyjeżdżał po nas potem ok 19tej, kiedy jechał po kasę. Wqrwiające było czekanie. Musieliśmy co dzień czekać tyle po kasę i do przyjazdu Filipa.
Chyba nigdy nie nauczę się tolerować do końca takich ograniczonych dupków jak Filip. Staram się być tolerancyjny dla gnojków i chamów. Starałem się więc ze spokojem i cierpliwością przetrwać ograniczenia tego buraka. I zupełnie już rozumiem dlaczego tak nienawidzili go w zeszłym sezonie tutaj i nie lubili teraz.
Ale olać kokotów (kokot to po czesku chuj ;) )
Dawida sfotografowałem przy pracy.
I w czasie przerwy
A do takiego pojemnika powieszonego na garbie nazbieraliśmy dziś 13 takich skrzyń (420 kg każda). i dostaliśmy za to tylko 65 funów. Pierdolić takich (...)ujów, jutro mamy wolne i pojedziemy na wycieczkę.Intuicyjnie niechętnie kupuję owoce. To sama chemia, ciągle opryskiwane. Mycie przed jedzeniem nie wystarcza. Przecież każdy oprysk deszcz wpłukuje w korzeń a więc chemia przez korzeń wnika w miąrzsz owocu. Gruszki z tego wszystkiego czasem przypominają ogórki, albo penisy z jednym jajem (po prostu chujowe ;)), a jabłka wyglądają np. jak dupa, albo jak vagina Co dowodzi, że są ... do dupy. I zrywa się owoce niedojrzałe, bo inaczej potem zbyt miękkie niszczyły, by się w transporcie. Czyli naturalnie te owoce nie dojrzewają na drzewach ale stają się miększe i słodsze w procesie gnilnym jaki rozpoczyna się kiedy odcięte są od drzewa.
I te japki ;) jak mówią tu ruscy, wariują, obok dojrzałego owocu zakwita nowy
A osły jakie mijamy kiedy idziemy do kolejowej stacji niczemu się nie dziwią
2007-10-27 Sobota
Dziś pojechaliśmy rowerkami do Fawersham. Wpierw na targowisko, takie jak w Polsce, nawet ceny podobne. W Polsce decydenci masowo likwidowali place targowe na nich budując markety, albo przenosząc na obrzerza. Tu w centrum miasteczka kwitnie handel byleczym, starociami i tandetą chińską i nie godzi to w wizerunek miasta.
Zdjęcia mi takie słabiutkie wyszły, bo nie umiałem ustawić innej opcji w telefonie. W sumie coś tam widać.
Potem wpadliśmy do tej biblioteki poniżej na neta. W bibliotekach net jest gratis, ale tak archaiczny sprzęt, że obłęd.
Ciekawy kościół tam jest obok Tesco. Jakby odlany z betonu, ma ciekawą wieżę, na zdjęciu słabo widać szczegóły.
Najczęściej stare kościoły nie mają tu wieży jak w polsce ale wyglądają raczej jak baszty warowne zamku, jak ten poniżej obok jakiego mieszkamy.
Cmentarz jest obok ciekawy. Można na nim kręcić horrory. Tu w Angli moda pogrzebowa, kult zmarłych nie jest tak obłędny jak w Polsce i nagrobki są zajebiście zaniedbane. Przez to widok takiego cmentarza nadaje niesamowicie koszmarne skojarzenia ;)). Przypominają się wszystkie najstraszniejsze filmy o upiorach, wampirach itp.
Wchodzi się taką bramą
Ale co ja tu będę straszył, hallowen dopiero za tydzień. No właśnie, zadziwia ta ich tradycja. W sklepach ogrom idiotycznych niby strasznych masek i gadżetów. I co oni z tym pumpkinem?
Potem zrobiliśmy zakupy w Tesco.
Dawid napalił się na sushi
Zrobili to, jakby to był model do samodzielnego montarzu, składanka. Przyprawek, przypraweczek i nawet pałeczki specjalne.
Po tak wykwintnym posiłku Dawid poległ przed telewizorem w saloniku
A cały nasz dom wygląda z zewnątrz tak :
Z boku jakiego nie widać na zdjęciu jest duuuże okno, no i z tyłu też są okienka z naszych sypialni. Moja wygląda tak :
W rzeczywistości dużo piękniej, ale moją komórą w słabym świetle nie da się tego pokazać. A to już oczywiście kuchnia z jakiej przechodzi się do salonu. Wcześniej mieszkaliśmy w pomieszczeniu oddzielonym w szopie-garażu. Tam w głębi na niebieskim dmuchanym materacu spałem ja.
To area Dawida i jego łóżko tam w garażu
Za tą zieloną kurtyną stał zabytkowy złom taki jak poniżej
A ja zjadłem dziś kolację jaką lubię. Odżywialiśmy się głównie suchym prowiantem. Puszki, konserwy, musli. Od czasu do czasu warzywka na surowo. Sprzedają np. niemrożone mieszanki warzywne o krótkim terminie i można trafić na drastyczne przeceny. Np. coś co kosztowało funta kupić za kilka pensów. Dziś odważyłem się użyć patelni jaką zostawiły poprzednie lokatorki i udusiłem warzywka, moją ulubioną potrawę. Wszamałem z grzankami i z sosem cary. Mówię “odważyłem”, bo widząc, patelnię w kuchni na jakiej długi czas były resztki tłustego mięcha jakoś traciłem apetyt. Naczynia powinny być idealnie czyste.
Ale wrócę do początku. Wspomniałem, że przyjechałem tu z Romkiem, Asią i Edkiem. Edek jak wyjaśniłem na poprzedniej stronie "Moja szalona anglia" ( o pierwszym wyjeździe), to aktualny mąż mojej byłej żony Kingi. Nie znałem go wcześniej i nagle poznałem, bo nie miał z kim jechać do Anglii. Nagle się odmieniło Ralfowi z jakim planowali wyjazd. Rok wcześniej Ralf doświadczył trudów tułaczki za pracą. Więc wolał w Polsce poczekać aż coś znajdziemy i potem przyjechać. Więc też aby koszty podróży były mniejsze Edek zabrał mnie, co na moją prośbę zasugerowała mu Kinga. Wtedy bywał nie za bardzo przyjemny ale po roku nie poznaję go. Wygląda na to, że staliśmy się po prostu przyjaciółmi. Chłopak jaki jest taki jest ale serce ma. Jestem mu bardzo wdzięczny za wszystko co dzięki niemu osiągnąłem, doświadczyłem. I jest uczciwy, konkretny. Niektórzy twierdz, że zbyt komkretny, ale czy to źle? Rok temu nie za bardzo go lubiłem ale wiele w nim ceniłem. Kogoś takiego naturalnie da się szanować. Da się jednak wiele tolerować i iść na kompromisy jeśli ten szacunek jest wzajemny. Teraz Edek się zmienił. Myślę, ze stał się bardziej przyjacielski wobec innych, np w pracy. Po prostu chłopak swojski i na luzie, i “głowę ma na karku” (i to jaką wielką ;).
A poniżej Edek hacker. Jeździliśmy z laptopem po ulicach aż złapaliśmy przez wi-fi nie zabezpieczony net. Edek siedział z tyłu (szyby przyciemniane) i surfował.
A to jest cudowna bryczka jaką niegdyś Edek kupił w Niemczech za równowartość 700 zł. I drugi sezon woziła nas po Anglii. Wiąże się z tym autkiem pewna specyficzna tajemnica.
Mogę tylko ujawnić, że ja stoję przy niej z moymi zakupamy ;). I jak jestem święty dowodzi skromność tych zakupów i świetlisty krąg nad moją głową ;) w kiblu (znaczy zdjęcie jest zrobione w kiblu ku ścisłości, bo głowa na karku)
Zakupy to nieraz rzeczywiście robiłem śmiesznie małe. Anglicy z marketu wyjażdżają pełnymi wózkami a ja z kilkoma rzeczami. Kiedy oni to jedzą?
Rok temu w tym małym aucie mieszkaliśmy niemal dwa miesiące. Część czasu na wzgórzu jakie widać na poniższej fotografi. Dokładnie tam gdzie wysokie topole (z lewej na zdjęciu) o
Z tamtąd wieczorami medytowałem i patrzyłem w stronę karawanów po przeciwnej stronie, dokładnie tu gdzie mieszkam teraz.
Na tych pastwiskach nasz pracodawca wypasa swoje owce, bo oprócz sadów ma wielkie stado owiec
Po lewej ten dach z okienkami to miejsce gdzie mieszkaliśmy zanim wprowadziliśmy się do karawanu.
A tego samochodu
nie mogę odżałować, ze nie kupiłem. Mógłbym wrócić nim do Polski. Stary ale w idealnym stanie i z kierownicą po lewej. Kultowa T3, moje marzenie. Turystyczna wersja w środku kuchnia, itd. To niezniszczalne samochody, doskonała konstrukcja i w razie czego z łatwością dające się naprawiać własnym sumptem bez kosztownego warsztatu jak w przypadku nowoczesnych jednorazówek. Takim czymś mógłbym objechać cały świat podróżując też za pracą, nie ponosząc kosztów najmu mieszkań. Kto wie może w końcu trafię...
*
Teraz kiedy prawie wszyscy powyjeżdżali rzeczywiście mi się tu podoba. Spokój cisza, pralka i prysznic zawsze dostępny. Lubię pobyć w zgiełku ale potrzebuję pobyć sam ze sobą, bez obecności innych ludzi. Moją radością jest też to, że udało mi się załatwić pracę dla Dawida.
2007-10-29 Poniedziałek
Dziś był dzień oł rajt. Zrobiło się ciepełko i słonecznie choć wczoraj jeszcze padało. Pracuje się na luzaczku od 8.00 – 16.00, a nawet pół godziny wcześniej skończyliśmy. I ponoć zarobiliśmy po 90 funów. Blisko bo zaraz przy farmie nie tak jak u Mansfielda, dwie godziny tracić na dojazdy. I to dojazdy ryzykowne bo takim wrakiem, ze wszyscy mieli wrażenie, ze na autostradzie się rozpadnie.
Tak to jakoś w tym świecie bywa, że raz dzień raz noc, raz słońce raz deszcz a więc po poprzednim przerąbanym tygodniu czas na dobry tydzień. Najprawdopodobniej ostatni.
Dziś Filip mnie zadziwił. Ten pepik. Dawida zmusiłem by nauczył sie powozić traktorem a jakoś tak przy ruszaniu za którymś razem traktor zgasł. I okazało się, że akumulator padł. Przerąbane. Będziemy “w plecy” bo biegać z bodżisem do bina by wysypać jabłka po kilkanaście metrów to czas i dodatkowy wysiłek. Biny, te skrzynie na jabłka wozimy na wózkach traktorem
To najlepsze rozwiązanie, bo nie trzeba biegać od drzewka do bina tak jak to było u Mansfielda. Po prostu idzie się drzewko za drzewkiem i stopniowo jak już rajka wyzbierana podjeżdża dalej.
No więc traktor nam zdechł, w pobliżu był Filip i sam od siebie pomógł traktor uruchomić. I głupio mi teraz deczko tak. No bo psy na nim wieszałem a taki do końca kokot to on nie jest skoro nam pomógł ;).
Dziś więc praca była przyjemna. Poprzednie dwa tygodnie u Mansfilda były zupełnie inne. Zadziwia mnie to. Dlaczego tam tak źle się pracuje? I do tego pogoda nie sprzyjała. W pierwsze dni tam wiał mroźny wiatr i nieco mnie przewiało. A ostatnio jabłka rano pokryte były szronem. Zbierało się je tak jakby wyciągać je z zamrażalki, gołymi rękami. Pogoda wilgotna i od rana do wieczora na dworze. Nie wiem czy to z tego ale bardziej w wyniku negatywnych myśli i lęków dotkliwie dokuczał mi ból ramion i kręgosłupa. I tak się dziwię, ze mój kręgosłup tyle wytrzymał. Ludzie ze zdrowymi kręgami narzekają i stękają przy tej pracy. A ja mam przecież nieźle pokiereszowany kręgoslup. Cała tajemnica chyba w tym, by nie nadwyrężać. Ja to robię “tańcząc”, czyli zmieniając pozycję ciała w każdej chwili przy pracy. Skłony, przysiady, pełna gimnastyka. W ten sposób wzmacniają się mięśnie kręgosłupa i da się wytrzymać.
Zadzwonił Edek z Polski, zamierza przyjechać po swoje rzeczy. Chciał z Romkiem, ale Romek mimo, że z kasy się już spłukał i od Edka porzycza nie chce przyjechać. To mnie dziwi i irytuje. Kiedy jechaliśmy tutaj i cały czas z początku Romek był nastawiony na wydajną i efektywną pracę. Mówił, że pracy się nie boi. O bozio jak on motywował parę słowaków jacy z nami pracowali. Gdzies tak po dwóch tygodniach jego entuzjazm spadł, zaczął inaczej “śpiewać”. W stylu: że “jak by mnie tak kręgosłup nie bolał to bym o wiele szybciej zbierał”, albo: “qrde po co tu tak napierdalać skoro w Polsce można by robić biznes”. Romek jest totalnie uzależniony od Aśki i od kiedy Aśce odechciało się zbierać (choć jak chciała to potrafiła), praca z nimi nie była zbyt efektywna. Mógł pozwolić Aśce poleniuchować i sam iść do pracy (zgodnie z przysłowiem: - “chciałeś mieć panią to teraz rób na nią “ ;), zamiast ją ciągle poganiać, Irytowały jego zachowania. Męczył tę Aśkę, bo żądza go paliła, jak przedszkolak swą sympatię. Przedszkolaki też ciągną swe miłości za włosy, szturchają nie wiedząc jak się za to zabrać.
Kiedy pojechali słowacy i Aśka z Romkiem ciągle zostawali w tyle, zaproponowałem, ze może zbierajmy każdy do swojego bina i zobaczymy jak kto zbiera. Romek wpadł w istny szał. Zaczął się rzucać jakbym mu nie wiem co zrobił. Skarżył się wszystkim, że śmiałem mu zarzucić lenistwo. Wymyślać filozoficzne interpretacje i argumentacje sprzeczne z tym co wcześniej mówił. Ostateczenie tak przyśpieszać zacząli, ze rzeczywiście musieliśmy ich z Dawidem gonić. Czyli pokazał, że jak chcą to potrafią szybko zbierać. Robił to oczywiście na złość nawet złośliwie uciekając traktorem byśmy mieli dalej do bina, zamiast przejść do naszego rzędu (zbieraliśmy dwa rzędy równorzędnie, jeden oni drugi my z Dawidem). W efekcie pobiliśmy chyba w tym dniu rekord wydajności co przekłada się na całkiem przyjemną wypłatę. Uświadamiałem sobie, że rzeczywiście na nasze relacje mają wpływ przeszłe wydarzenia. Nie jestem taki święty, całkiem widać nie wybaczyłem mu skoro nie umiem go szanować bardziej. Jego argumentacje przyjmowałem czasem z ironią, czasem spokojnie bagatelizując to co mówi. Aśkę szybko polubiłem i mam wrażenie, że taką osobę da się lubić nawet jaby wszystko robiła nie tak. To tak jak z dziećmi, było w niej coś z takiego fajnego dziecka, pozytywnie i ufnie nastawionego do świata i ludzi. I to było w niej chyba tak miłe. Choć osobiście jako życiową partnerkę wolałbym osobę widzącą świat w podobnej do mojej perspektywie.
2007-11-01 Czwartek
Wreszcie koniec. Zebraliśmy resztki jabłek. Można by jeszcze wrócić do Masfielda, może z tydzień pracy by tam było. Ale już mam serdecznie dość. Wystarczy dwa miesiące. Pozatym tam pracując tracimy cały dzień. Bywało, że za 40 funtów. Szkoda zdrowia, pieniądze to nie wszystko. I nie mam ochoty już widzieć tych pazernych kokotów. O bozio jak oni targali teraz na ten koniec. Jabłko z rąk by wyrwali. Byle chapnąć jak najwięcej. My na spoko zrobiliśmy 5 binów i widząc, ze kokoty nam się w rajkę z drugiej strony wtryniły i idą jak burza, uznalismy, że nie warto bić się o parę funów. Robili z godzinę dłużej i wytargali ponoć 12 binów. To daje im 4 na łeb. Czyli w ostatni dzień dostali o 13 funtów więcej od nas, godzinę dłużej targali. Ten Filip i tak zawsze biedny będzie z taką świadomością, choćby zarabiał tysiące funów. Nie chcę już widzieć i mieć styczności z takimi indywiduami. Na koniec wczoraj zrobił awanturę, bo wymyślił, że nie możemy z Dawidem zrobić więcej jak 10, bo oni też więcej nie robią. Umyśliło mu się, że dziadek da mniejszą cenę jak zrobimy więcej, Angielki przecież też zrobiły więcej. Pozatym dziwnie by wyglądało gdyby wszyscy mieli po równo, dziadek domyślił by się, że to idiotyczna zmowa. Zignorowaliśmy to. Podbiegł i piał, puszył się jak kogut prowokując do bitwy. Spokojnie zignorowałem głupka, zbyłem spokojem, bo co to za powód do awantury i bicia? Gdybym poddał się jego chorym emocjom, pewnie szarpalibyśmy się, jak dawno temu zdarzyło mi się w zupełnie podobnym stylu na targowisku bić się o miejsce : )). Tak naprawdę chodzi o co innego – kto ważniejszy. Tym razem jednak nie musiałem już udawadniać ani sobie ani komukolwiek kto ważniejszy.
Na dystans da się z nim żyć ale razem coś robić z takim gościem to mordęga. Wczoraj wracaliśmy razem traktorami
To czerwone to maska traktora którym ja powoziłem. Okropność jechać takim złomem po szosie. Luzy w kierownicy i hamulce bylejakie. Fakt, że śmiga to z 50km/h ale wyhamuj potem, i te przyczepki z tyłu... . Nie chciałem jeździć tymi traktorami i tak się złożyło, że dziadek (właściciel) zobaczył, że jeżdżę jak wariat. Sam zarządził aby superwajzorzy nie powierzali mi tak odpowiedzialnego sprzętu kiedy zobaczył mnie jak ściagam się z Ralfem . Pewnie się zdziwił potem na wieść, że w Polsce byłem zawodowym kierowcą i od 25 lat jeżdżę bezwypadkowo . I miałem spokój. Żadna przyjemność tak jak w zeszłym roku przemieszczać się takim rupieciem 40 mil w deszczu. A niech by się co stało i co potem? Przecież to kierowca nie właściciel odpowiada za niesprawny sprzęt jakim jedzie. Przy sobie nawet prawa jazdy nie mam, bo leży w Wydziale Komunikacji nieodebrane po tym jak mi ukradli. Tym razem jednak pojechałem, bo inaczej stracilibyśmy wszyscy na czasie.
A tak “podróżowaliśmy” na wózkach kiedy trzeba było przemieszczać się z pola na pole albo na fajrant zjeżdżając z pola. Dla osób takich jak ta na fotografi nie zawsze było to bezpieczne. Raz zdarzyło się, że taka gruba czeszka spadła i przejechał po niej wózek ze skrzynią jabłek o wadze 300kg. Niezwykła osoba, popłakała ale ponieważ wybiera zawsze się uśmiechać już po chwili żartowała, że jest z gumy, bo nic poważniejszego poza zadrapaniami i potłuczeniami się jej nie stało. Ja kiedyś usiadłem z boku i na zakręcie skrzynia zaczęła się przewracać, bo koła wpadły w dołek. Myślałem, że gościowi jadącemu w sąsiednim binie oczy wyskoczą z przerażenia, bo bin pewnie przewrócił by się na mnie. Sam nie wiem jak to zrobiłem ale w biegu wyskoczyłem zanim się przewrócił, z impetem pchnąłem go z powrotem i wskoczyłem, jakby nigdy nic.
Innym razem traktor tylnym dużym kołem najechał na nogę kobiecie. Zawieźli ją do szpitala, prześwietlili i na drugi dzień kuśtykając z nogą w gipsie, zbierała dalej. Anglia, Europa, zachodni cywilizowany świat..., a w polsce te pierdolce w różnych urzędach wymyślają głupoty jakich i tak pracując normalnie nie da się spełnić. Ale dzięki temu mają do czego się czepiać i łupić. I o to chodzi. Przecież nie o lepszy byt tych najmniejszych, najsłabszych.
Tak więc warto się ubezpieczyć albo w metafizyczny ;) sposób zabezpieczyć. Wiele razy tez np. mimo okularków gałązka chciała mi wybić oko. Raz ostra złamana gałąź wepchała mi się do ucha aż krew poleciała. Po prostu w ferworze, szybko zbierając, nie ma czasu na zbytnią ostrożność. Rozdarte na gałęziach ubrania to norma. Czasem szczególnie stare drzewa rosną bardzo gęsto, jest jak w buszu. Mają twarde i ostre połamaniami gałęzie, tną więc jak sztylet na jaki łatwo się nadziać.
Jest 2007-11-02 nasz mam nadzieję przedostatni tutaj dzionek. Dawid pojechał do Dover po bilety, ja robię pranie i jadę do Faversham po telefon i na neta. Nie wiem jak my sie spakujemy, bo nakupowałem nieco. Najwięcej miejsca zajmują dwie Yamachy, keyboardy. Musiałem je kupić bo zajebiście tanio były. W polsze nowa 1550, używana 500-600 zł, a ja dałem za jedną 25 za drugą 7 funów. Edkowi się trafiło, bo wynalazł nowszy model za 10. Używane sprzęty to tu warto kupować, nawet telefony nowe dużo tańsze.
Rzeczy prawie spakowane. W Favsersham kupiłem dwa nowe telefony, jeden będzie prezentem dla córki, drugi chyba sprzedam, bo po co mi taki kombajn. W sumie telofonów używanych kupiłem już kilka, ale wiadomo młodzi to muszą mieć nówki i fool wypas.
Dziwny sklep znalazłem ze starymi meblami. Gdyby to jeszcze były zabytki. Na wystawie za szybą stoi stary skuter. Dziwne eksponaty.
Z neta pościągałem ciekawe arty mam co czytać. Oby bateria szybko nie siadła w podróży.
Arty są super ciekawe i nie wiem od czego zacząć. Chciałbym je wszystkie łyknąć od razu. Są to teksty inspirujące, uświadamiące. I właśnie refleksja mnie doszła: - skoro już otrzymałem kolejną szansę i poczucie niedostatków, ubóstwa już mnie nie dotyczy, co dalej? Ciągle tli się niebezpieczna myśl, że to za mało. Chcę mieć świadomość nieograniczonego bogactwa jaką chyba na moment miałem. I jaka właśnie sprawiła, że nagle zaczęły pieniążki do mnie lecieć. Lęk przed utratą jest bardzo niebezpieczny, już nie raz zabrał mi wiele.
*
Jest piękny ciepły wieczór, cały dzień było ciepło. Tu nie ma zimy. Wyszedłem przed kamper, usiadłem na barowym krzesełku jakie mamy przed “domkiem” i poczułem głęboką wdzięczność dla tego człowieka jaki dał nam pracę, możliwość zarobku. Mogłem jedynie błogosławić go i prosić Boga by dał mu wszelkie błogosławieństwa, dużo szczęścia i pomyślności. W świecie jest dużo dobra i dużo dobrych ludzi, od nas od naszych myśli, intencji, pragnień zależy czy na nich trafiamy i jak z tego korzystamy. Otrzymałem dużo łask, dużo dobra i zastanawiam się jak sprawić by inni też otwarli się na takie otrzymywanie. Wielu jakby nie chciało zrozumieć jak ważne dla ich szczęścia jest wybaczanie, wdzięczność, błogosławienie i świadome myślenie, dobre myślenie. Zamiast zastanawiać się nad tym, szukać odpowiedzi uciekają prubując stłumić swój brak satysfakcji w rozrywki, telewizję, itp. Tak szukają szczęścia, takimi przykrywkami przykrywając to co przykre i niewygodne. No cóż, każdy ma szczęście jakie wybiera, świadomie czy nie (to też wybór).
Ten człowiek jaki dał nam pracę zadziwia w pewnym sensie. Jest zamożnym człowiekiem, bo posiada dużo ziemi, majątku, jednak w żaden sposób tego nie okazuje. Zachowuje się jak prosty zwykły robotnik, jak zupełnie równy z tymi biednymi polakami jacy przyjechali za pracą. Zwyczajnie fizycznie pracuje z innymi a nawet więcej. Nie żada a prosi i dziękuje za każdą pomoc. Nie żądając żadnej zapłaty, bezinteresownie załatwił nam pracę kiedy u niego były przestoje i nawet dowoził nas do innych sadowników byśmy sobie mogli zarobić. Nie żądał zapłaty za paliwo i swój cenny czas za podwożenie.
W Polsce byle dorobkiewicz ma mniemanie jakby był królem, na każdym kroku okazując swą wyższość, arogancję, butę, pychę. Być może się mylę i tylko ja miałem możliwość pracować dla takich. Faktem jednak jest, że tu w Anglii majątki fortuny przechodziły z pokolenia na pokolenie, w Polsce czas przemian pozwolił byle kanalii szybko się dochapać i dyktować warunki mniej pazernym. Ale mentalność buraka im została powierzchownie skrywana “dobrymi” manierami. Pracowałem dla gości jacy mieli może schizofrenię ;), bo w pierwszym kontakcie silili się na perfekcyjną kulturę i ogładę, by potem okazać, że są prymitywnymi kanaliami o mentalności zwykłego dresiarza, czy “obszczymura”. Tacy nie potrafią szanować innych ludzi. Tutaj zamożny człowiek sznuje swojego pracownika i każdego innego mniej zamożnego Może to tylko moje odczucia? Bo słyszałem skargi, że inni Polacy odczuwają na sobie wyższość Anglików. Ale do mnie Anglicy się uśmiechają, wszędzie przepuszczają, przepraszają, nieznajomi pozdrawiają. W Polsce jakby wszyscy przed wszystkim uciekają, jakby nie chcieli się zauważyć. No przesadziłem, nie wszyscy.
Myślę, że Anglicy są o wiele dojrzalszym społeczeństwem niż Polacy. Symptomy tego widać na każdym kroku, w sklepach, środkach komunikacji, na drodze. Po prostu szanują innych. Uważają na innych ale jednocześnie pozwalają na wielką niezależność, tolerancję. I nie uważają, ze w każdej sytuacji oni są najważniejsi. Szanują innych ale też co naturalne i dobre sznują siebie. Stąd może nie mają potrzeby tak jak Polacy woalowania się, przybierania, upiększania na zewnątrz pięknymi ubraniami i tapetami. Podoba mi się ten luz i swoboda. A już we Francji to już całkiem w byleczym ludki chodzą.
Cholera... znowu w Polsce będę musiał prasować ubrania. Ale czesać się nie będę, zgolę na krótko.
Z czym nie umiałem sobie radzić chyba nigdy to to, że jednak asocjacja na mnie oddziaływuje. Mój umysł dłużej nastawiony na kontakt z prymitywnymi osobowościami reagować zaczyna podobnie. Ich niskie wibry, złości, zawiści kotwiczą się w moim umyśle. Z początku doskonale sobie radziłem dystansując się, ignorując to co mi nie służy. Jednak pod koniec nie chciałem już przebywać wśród osób jakie tam zostały. Mieszkają tam ludzie np. cały rok. Na wsi, w kamperach, w “domu” i w pracy atmosfera ciągle napięta, złości, intrygi. Z jednej strony zadowoleni bo gdzie by tak zarabiali, z drugiej rozgoryczeni, że poza Polską daleko od rodzin. Więc nie dziwię się, że siedzi w nich tyle jadu. Więc faktem jest, że Polacy za granicą nie są dla siebie zbyt braterscy. Są wyjątki, i dużo zależy jaki ja jestem względem nich. Poznałem tam np. Romka (drugiego) jaki zna ludzi z mojego rodzinnego miasteczka. Dziwne, ponoć oni mu tę pracę załatwili. Siedzi tam już 4 rok, żona z dziećmi w Polsce. Ale Romek coś może praktykuje. Każdemu gotów pomóc, usłużyć, zawsze nosi w sobie spokój choć radości w nim niewiele. Obowiązkowy, solidny i grzeczny. Najbardziej irytowała mnie G. Żona M. M. spoko gość. Prosty ale rezolutny chłopak jaki miał jasno określone priorytety. Sam jej chyba nie lubił. Taka typowa barmanka z wiejskiej knajpy. Bezczelna, arogancka, egoistyczna i gruba. Strasznie upierdliwa, złośliwa. Sama chyba siebie nie lubiła. Zawsze prubowała dominować i nikt jej nie lubi. Poczułem wielką ulgę kiedy wyjechała. Potrafiła swoje “najlepsze kumpele” z grupy nieraz wysiudać. A kiedy się gniewały kwitowała, że jutro same przylezą kiedy będą chciały jechać autem jej M. na zakupy.
*
Podszedł do mnie konik się pożegnać ;) kiedy wracałem ostatni raz nad ich pastwiskami. Dałem mu trochę trawki z miedzy, bo pastwiska powygryzane.
A te osły też polubiłem
Minęła 23.07, nie chce mi się spać. Jest wyjątkowo ciepła noc. Gdzieś niedaleko do późna słychać i widać było odblaski fajerwerków. Może na cześć naszego pożegnania ;)? Franek jaki wyjątkowo przyjeźnie do mnie się odnosi przyszedł się pożegnać. Chwilę pogadaliśmy. Nie spodziewałem się, że tak zagrają mi emocje. Radość, smutek, obawa. Mam sprzeczne uczucia. Z jednej strony nie mogę się doczekać powrotu do Polski, z drugiej żal mi się rozstawać z Anglią. Przeraża też tyle godzin w autokarze. Żałuję, że nie chciało mi się uczyć angielskiego, gdybym znał dobrze ten język może bym tu został? Łatwiej tu realizować marzenia. Przeniósł bym się do większego miasteczka i coś bym tam robił. Dziwi mnie więc jak to się we mnie zmienia. Rok temu wierzyłem, że nie ma lepszych dla mnie miejsc jak Polska i nie mogłem się doczekać ciesząc się jak dziecko z powrotu. Dziwiłem się znajomym jacy zdecydowali się zostać. Jeszcze do niedawna wierzyłem, że fajnie tu pobyć ale najlepiej w Polsce. Jednak tęskniłem przed wyjazdem za Anglią. A teraz nie tęsknię za Polską, jadę bardziej w poczuciu obowiązku. W końcu coś tam mam jeszcze do załatwienia. Pozostaję jednak w głębokiej nadziei, że tu wrócę.
Qrde nie śpię, nie chce mi się spać. Minęła 3.43. Trochę czytałem, pisałem, oglądałem badziewiarskie bondowe filmy z holiwoodu. Zastanawiam się też jak sprawy poukładać, długo żyłem w dziwny sposób. Od nędzy do pieniędzy i tak w koło. Aż pozwoliłem sobie zrozumieć co jest przyczyną i skutkiem. Wiele mam jeszcze do zrozumienia. Czas zorganizować jakieś stabilne dochody pozwalające pospłacać zobowiązania i stabilnie godnie żyć. Teraz powinno pójść łatwiej bo uwarunkowania rodzinne dzięki olbrzymiemu wysiłkowi (bardziej mentalnemu) jakoś poukładałem (mam nadzieję). Do końca jednak nie mam pewności, którą z alternatyw realizować. Czasami zazdrościłem egoistom, ludziom bez skrupułów, że nie miewają wyrzutów sumienia. Tacy łatwiej zdobywają świat, osiągają swój ciasny komfort na miarę swych wąskich umysłów, horyzontów, pozycje nie oglądając się za siebie, idąc po trupach do swoich celów. Nie znosze takich ludzi i siebie bym nienawidził takim będąc. Kiedy muszę odmawiać, czy okazywać pozorny egoizm, wierząc, że w ten sposób nauczę kogoś niezależności, zaradności, mam wyrzuty i wielkie obawy czy ten ktoś da sobie radę. Wyrazem najwyższej miłości jest uczenie istot niezależności, wolności, nie uwarunkowywanie od siebie wzajemnie. Mam nadzieję, że w swej głupocie nie będę więcej guru nawet dla porzuconego pieska czy kota. Co nie znaczy, że nie udzielę pomocy. Ludzie w związkach jakiekolwiek by nie były, swe szczęście uzależniają od osób w tych związkach a potem nie radzą sobie z rozczarowaniami. Każdy związek przeciez kiedyś się kończy a te najbardziej udane najboleśniej np. w chwili śmierci. Dobrze, że ja jestem nieśmiertelny.
Wstałem po trzech godzinach snu całkiem wypoczęty. Spakowałem do końca rzeczy, duży problem miałem z dwoma Yamahami i laptopami. Po co oni robia takie wielkie i ciężkie torbichy do laptopów. Martwiłem się jak się z tym dotaszczę. Aż nagle wpada nasz pracodawca i mówi, że nas zawiezie do Dover. Miałem sporo czasu, więc śmignąłem rowerem po prezenta dla niego. To dobry człowiek i chciałem mu jakoś okazać wdzięczność. I po raz kolejny doświadczam, że w moim życiu w relacjach jest jakoś dziwnie, na opak. Znaczy, kiedy na początku ktoś mojemu umysłowi wyda się OK, po czasie okazuje się, że jest inaczej. A kiedy na początku nie bardzo się czaimy potem okazuje się super. Z dziadkiem od początku czuliśmy jakiś niewerbalny dystans. Miałem wrażenie, że mnie nie akceptuje (moje wrażenia często w takich kwestiach są trafne), jak to się stało, że przekonał się do mnie? Kiedyś, bo sprawdzał nas niby przypadkiem, złapał mnie kiedy segreguję dobry owoc od złego. Klepnął mnie przyjacielsko w ramię mówiąc, że jestem przyjaciel. Sam często miewałem wyrzuty, bo nie da się chcąc zebrać dużo i szybko zbierać dobrze. Może dziadek widzał moją w tym nieuczciwość ? ;). Inni nie rozważają tego w takim kontekście. Potrafią być hipokrytami, patrząc z perspektywy swojej korzyści. Potrafią zbierać byle gówno, oszukać i uśmiechać się przymilnie dziadkowi. To jest właśnie dylemat. Wiem, ze dziadek chciałby abyśmy wolniej zbierali ale jakościowo lepiej. To było by realne ale nie z pazernymi polakami. W grupie musisz dorównać, jeśli chciałbym zbierać wolniej ale lepiej byłby problem. Choć początkowo wyjątkowo agresywnie, egoistycznie podchodziłem do zbierania.
A poniżej widok skał w Dover. Fajne to miasto. Ni to Angielskie ni Francuskie, bo ulice się raz po angielsku raz po francusku nazywają. Zajebiste.
A taka bryka stała na parkingu. W Anglii dużo takich. Za to też ich kocham bo kochają to co ja
Na promie kiedy płynęliśmy było już ciemno. Fotki nie oddają klimatu i widoku rozświetlonych nabrzeży.
Jak wspomniałem dziadek zawiózł nas do Dover. Porzegnaliśmy się przyjaźnie, ciepło, podziękowałem mu jeszcze raz jak mogłem (zaskakując go prezentem pożegnalnym) i czekaliśmy na autokar. Gdyby polscy pracodawcy umieli to zrozumieć... dla kogoś takiego chce się pracować, on tego nie robi dla swojego interesu jak nakazują kretyni od dobrego wizerunku jakie z małpy zrobią prezydenta. Jest istotna granica w tych strefach. Mam znajomego jaki jeżdzi po firmach, szkoli personel jak to zrobić, jak złapać klienta, co ma znaczenie i jak to działa. Wszystko, by klient dał się złapać. Sam posługuję się psychomanipulacją czasami, socjotechniką, pytanie:- jakie są intencje? Inaczej jest jeśli ściemniasz trzylatka by chciał wszamać kaszkę, bo jak będzie jadł, to będzie rus’ł (gorzej jak odpowie, że woli być polak a nie rus ;) , a inaczej emerytkę by wcisnąć jej chiński gadżet masujący +jeden gratis. Nasz “dziadek” ze szczerego serca starał się nam pomagać, nie po to by służyło to jego interesom. Bo ludzie do pracy mu się wręcz cisną i pracowników mu nie braknie. Choć kiedyś kiedy Romek poprosił go o śpiwory (przyjechali bez śpiworów), dziadek pośpiesznie poleciał po śpiwory mówiąc, że zależy mu na tym by pracownicy byli zadowoleni. I jeśli będziemy czegoś potrzebować bardzo chętnie pomoże. Użyczał też swoich samochodów kiedy ktokolwiek poprosił chcąc pojechać np. na zakupy. Kiedy u niego były przestoje sam od siebie załatwiał pracę gdzie indziej, wożąc za friko swoim samochodem, bezinteresownie. To człowiek o wielkim sercu, bezinteresowny, życzliwy. Raz pogniewał się trochę na kobiety. Załatwił nam pracę, wiózł daleko a kobiety odmówiły bo tamten sadownik za małą dał stawkę. Zachowały się kapryśnie. Dziadek stara się by zarobiły a te grymaszą. Szybko mu jednak pszeszło. Twardy z niego człowiek, mimo podeszłego wieku niezwykle aktywny. Kiedy przyjechał tir wczesnym rankiem czy wieczorem, sam siadał na widlak, załadowywał, rozładowywał. Wszystkiego doglądał, wszędzie go było pełno i nie marudził, nie narzekał, nie żądał, zawsze zadowolony. Kiedy chciał by ktoś coś zrobił, z pełnym szacunkiem prosił i dziękował. Zdarzyło się, że przypadkiem z przygniotłem mu palca. Widać, ze go solidnie zabolało. Przykro mi się zrobiło, tymbardziej, bo mogło to wyglądać na moje złośliwe działanie. Nie zareagował złością i krzykiem ale tak jakbym to ja był szef a on pracownik. Podziękował za pomoc i oddalił się, pomachując bolącą dłonią w pokorze. Potem koleżanka przetłumaczyła na moją prośbę, że przykro mi, ze tak się stało, i że byłem nieuważny. Uśmiechnął się życzliwie, mówiąc, że nic się nie stało. Przyszli polscy menagerowie mogli by się wiele nauczyć pracując u kogoś takiego. W polsce kiedyś poznałem kierowniczkę “biedronki”. Totalne przeciwieństwo. Nie dziwne, ze w Polsce tak źle się pracuje.
Czekając na autokar szybko spotkałem się z polską rzeczywistością. Autokar się sporo spóźnił. Kierowcy innych autokarów z tej samej firmy pytani odpowiadali typowo po polsku. W wolnym tłumaczeniu, że “ich to wali” . Baliśmy się, że nie załapiemy się na prom i popłyniemy następnym dopiero przed 22. Akurat celnicy wymyślili trzepać każdy autokar. Przed nami głupi kundel wyczaił coś ponoć u kogoś i czekaliśmy długo. Potem nas ustawiali w kolejkach i ten głupi kundel merdając ogonem wąchał na żądanie celniczki pomiatającej tym kundlem. Urzędasy wygłupiają się z takim szukaniem narkotyków zamiast uderzyć tam gdzie trzeba. Ale nie moja brocha. Mają bynajmniej zajęcie. Myślałem, że skoro poprzedniej nocy nie spałem w autobusie prześpię podróż. Ale jak spać w takim ścisku. Usiadłem obok przyjemnie wibrującej istoty płci żeńskiej jednak Dawid usiadł zaraz obok więc szans na konwersację nie było ;). Bo by mi gupio było ;).
I jestem w Polsce.
Tu w twarzach, oczach widzę inne energie, jakieś napięcie. Nieczysty kraj?. Może trzeba by do pralki ludzi starego systema, jacy narzucili kierat. Czemu w ludziach w Polsce jest tyle lęku. Widać go w oczach na każdym kroku. W Anglii twarze i oczy inaczej wyglądają. Może to moje subiektywne odczucie? Może żal za angielskim światem każe mi tak widzieć?
No cóż może po to wróciłem by powygłupiać się na przekór pajacom o twardym ego ;). Bo takie zakalce zawsze chcą być na świeczniku, ponad. Bynajmniej ja tak miałem. Brakuje im prawdziwego związku, pełni, satysfakcji, stąd chcą być tym kimś, kosztem kogoś nawet. I wszystkim tym jacy narzucili polskim ludkom taki standard egzystencji i uwarunkowania. Jest tak, ze mamy to na co się godzimy, ale sam przeciez kiedyś byłem kimś kto zniewalał, narzucał, exploatował, i sam byłem potem kimś kto musiał godzić się na coś takiego w obawie przed jeszcze gorszą egzystencją. Teraz kiedy jakiś “pracodawca” zaśpiewa mi 5zł/h powiem mu chyba co o nim myślę. Albo nie, pewnie nie będzie mi się chciało babrać dupkami. Powinienem się pewnie zastanowić jak to robię, że wybieram zapominać o tym co dla mnie najważniesze. Wszystko jest przecież doskonałe, to tylko niedoskonałość z naszego poziomu postrzegania, tymczasowego doświadczania sprawia, że coś jest nie tak.
Strasznie się cieszę, że anioły tak cudnie szybko działają. Nawet ta Polska tak szybko się zmienia. Ja ją chciałem zmieniać a siebie mi się nie kce ;). A jak zmienić coś bez zmiany siebie? Chyba jestem na urlopie ;). Najdziwniejsze jest to, że ja teraz nic nie muszę. Dobrze, że mogę bo było by nudno. Pewna ezoteryczka o silnym ego wygarnęła mi, że śnię. Hm, kto nie śni, rzeczywistości są snami jakie śnimi realnie. Czy jest rzeczywistość ważniejsza od mojej ? ;)).
POZDRAWIAM NAJSERDECZNIEJ ISTOTY KOCHAJĄCE I KOCHAĆ SIĘ UCZĄCE .
Osobiście jestem merkantylny ale na pytanie co kochać, powiedział bym: - MIŁOŚĆ. (Chyba od wielkości ego zależy wielkość miłości, im większe tym mniejsze doświadczanie pełni miłości).
vaman111@wp.pl